Bcc o rządzie
Branża
Nieprzyjazne państwo
Dwa lata temu, jesienią 2007 r. środowiska gospodarcze z wielkimi oczekiwaniami przyjęły wyborcze zwycięstwo PO i utworzenie koalicyjnego rządu premiera Tuska. W swoim expose premier dużo mówił o zaufaniu, pragnieniu uzgadniania – w ramach rządów prawa – wspólnych stanowisk, a także o działaniach na rzecz umocnienia szacunku i o wsparciu dla przedsiębiorczości. „Nie bierze się pod uwagę tego, co najpiękniejsze i najważniejsze w wolnej gospodarce, że wolni ludzie, nieskrępowani zbyt wysokim podatkiem, zbyt skomplikowanymi przepisami, wytwarzają coraz więcej dóbr” – mówił premier w Sejmie 23 listopada 2007 r.
Z perspektywy dwu lat należy stwierdzić, że niewiele zrobiono, aby te dobre zapowiedzi w sposób satysfakcjonujący zrealizować. W pewnych obszarach sytuacja uległa nawet pogorszeniu.
Pomimo obietnic rząd nie przystąpił do systemowej rozprawy z największą barierą rozwoju gospodarczego, jakim jest przeregulowanie i monstrualnie rozbudowana biurokracja. Utworzono sejmową Komisję Przyjazne Państwo, która początkowo wzbudziła duże oczekiwania w środowisku przedsiębiorców. Organizacje biznesu oraz indywidualni przedsiębiorcy i obywatele przesłali do komisji tysiące przykładów absurdów legislacyjnych i propozycji ich likwidacji. Jednak posłowie rządzącej koalicji nie podjęli pracy systemowej na skalę oczekiwań. Nie określono priorytetowych celów i zadań, nie zaangażowano do współpracy administracji rządowej, co umożliwiłoby systematyczną pracę przy użyciu równolegle pracujących mieszanych zespołów eksperckich.
Zmarnowano szansę osiągnięcia sukcesu, wskutek niewykorzystania entuzjazmu środowisk przedsiębiorców i korzystnego klimatu politycznego. Nie można znaczącym dorobkiem nazwać pośpiesznego przyjęcia przez parlament po pierwszym roku działalności Komisji pięćdziesięciu tzw. inicjatyw legislacyjnych, wprowadzających zmiany w zaledwie kilkunastu ustawach. Można było z góry przewidzieć, że kilkuosobowa Komisja Przyjazne Państwo nie sprosta oczekiwaniom zmiany tysięcy biurokratycznych absurdów, sytuujących Polskę w rankingach światowych pod koniec listy – sześć miejsc za Namibią i Rwandą, a jedno miejsce przed Turcją. Być może należy się cieszyć, że Komisja w ogóle powstała, ale dlaczego zamiast, a nie obok poważnej struktury, której zadaniem byłaby deregulacja gospodarki?
Niektóre inne próby uproszczenia procedur zakończyły się spektakularną porażką, której koronnym przykładem jest wprowadzenie tzw. „jednego okienka” dla rejestracji małych firm, ponieważ w wyniku zmiany czas uruchomienia działalności gospodarczej zamiast ulec skróceniu, znacznie się wydłużył. Można podać inne przykłady legislacyjnej nieporadności rządu działającego jednostronnie, bez ustanowienia systemowej współpracy z reprezentantami-ekspertami środowisk gospodarczych.
Wydarzeniem pokazującym skalę niezrozumienia i niechęci rządzących do środowiska przedsiębiorców było pokłosie tzw. „afery Misiaka”, w której senator PO został oskarżony o pogwałcenie standardów, kiedy będąc jednocześnie przewodniczącym Komisji Gospodarki uzyskał zamówienie na przeszkolenie zwalnianych stoczniowców. I chociaż w kilka miesięcy po „aferze” kontrola rady nadzorczej Agencji Rozwoju Przemysłu jednoznacznie wykazała, że wszystkie działania były zgodne z prawem, to dla celów politycznych partia rządząca rozpętała nagonkę na parlamentarzystów-przedsiębiorców. Zażądano, aby pozbyli się jak najszybciej akcji i udziałów w spółkach. PO, pod przewodnictwem nikogo innego jak posła Chlebowskiego, utworzyło nawet specjalną komisję mającą wypracować radykalne rozwiązania dotyczące relacji biznes-polityka.
Oczywiście komisja nie zdołała wypracować żadnych istotnych konkluzji, jakie zgodnie z prawem i konstytucją można by wprowadzić w życie. Jednak wskutek całego zamieszania, podsycanego przez polityków ze wszystkich ugrupowań, zaczęto całkiem otwarcie żądać, aby z przyszłych wyborów do parlamentu eliminować kandydatów wywodzących się ze środowiska biznesu i zastąpić ich tzw. politykami „zawodowymi”. Nie wspominano o oczywistych, negatywnych konsekwencjach przyjęcia takiego rozwiązania. W ten sposób zamieniono by znające się na gospodarce osoby partyjną nomenklaturą, całkowicie zależną od jej szefów. Może w krótkim okresie byłoby to dobre dla ich macierzystych partii, ale fatalne dla przyszłych rozwiązań prawnych i polityki gospodarczej państwa, uchwalanej przez takich „fachowców”.
Nastawienie polityków do przedsiębiorców jeszcze bardziej pogorszyło się w wyniku kolejnej, sztucznie rozdmuchanej dla celów politycznych tzw. afery hazardowej. Jej główni aktorzy niewątpliwie pokazali niskie standardy komunikowania się, tak po stronie polityków, jak i przedsiębiorców. Ale przypomnijmy jeszcze raz niepodważalne jak dotąd fakty: a) w badanym okresie nie doszło do zmiany stanowiska rządu odnośnie proponowanych zmian prawa dotyczącego branży, b) nie doszukano się działań korupcyjnych.
Tak więc „afera” dotyczyła wyłącznie niedochowania standardów obyczajowych, a nie realnego zagrożenia interesów państwa, jak od początku błędnie twierdzono. Jednak dla potrzeb zupełnie innych niż rozwiązanie problemu politycy zaczęli propagować pomysły noszące chwytliwe nazwy i sformułowania, jak „tarcza antykorupcyjna”, „odsunięcie lobbystów od prac legislacyjnych” itp. Pomijając jawne niezrozumienie roli lobbingu, czyli rzecznictwa interesów w demokratycznym społeczeństwie, należy stwierdzić, że ujawniła się silna tendencja polityków do odsuwania wszystkich zewnętrznych podmiotów od procesu stanowienia prawa, co jest niezgodne z polityką Unii Europejskiej, standardami OECD – światowej organizacji państw najlepiej rozwiniętych gospodarczo, której Polska jest członkiem od prawie 15 lat, a także niezgodne ze zwykłą racjonalnością systemu tworzenia prawa dobrej jakości.
Nagła, apodyktyczna deklaracja premiera dotycząca delegalizacji części hazardu, jaką są automaty do gry o niskich wygranych, jest kolejnym niepokojącym krokiem rządu, jasno pokazującym „kto tu rządzi”, niezależnie od wszystkich procedur tworzenia prawa obowiązujących w demokratycznym społeczeństwie. Nie ma już mowy o partnerstwie ani współpracy ze środowiskami biznesu, z formalnymi reprezentantami legalnie działających firm. W obecnie obowiązującej atmosferze każdy, kto skrytykuje nowe deklaracje premiera, staje się lobbystą „mrocznych środowisk”, przeciwstawiającym się jedynie słusznym pomysłom walki z krzywdą społeczną.
Przy takim ustawieniu przeciwników jasne jest, że rząd nie szuka z nikim porozumienia, nie chce żadnego partnerstwa, ale wyraźnie dąży do konfrontacji, aby zrealizować swoje cele polityczne, nie mające nic wspólnego z racjonalnym rozwiązywaniem problemów gospodarczych i społecznych.
Jednym z ubocznych wątków politycznej walki wokół „afery hazardowej” jest wyjście na jaw niepokojącego faktu związanego z uruchomieniem przez rząd już w połowie 2008 roku tzw. tarczy antykorupcyjnej. Jak wynika z ostatnio opublikowanego przez Centrum Informacyjne Rządu dokumentu, upoważniono służby specjalne do inwigilacji wszystkich uczestników setek zamówień publicznych i procesów prywatyzacyjnych, tak po stronie urzędników zamawiających i oceniających składane oferty, jak i po stronie oferentów, czyli setek firm i ich kierownictw. Działania służb miały mieć charakter „prewencyjny”, miały „wyprzedzać decyzje prywatyzacyjne lub rozstrzygnięcia przetargów, m.in. poprzez zidentyfikowanie osób mogących działać na szkodę Skarbu Państwa i odsunięcie ich od procedur, w których uczestniczą”.
Tak działającą „tarczę antykorupcyjną” można śmiało nazwać zaczątkiem państwa policyjnego, w którym stosownie do kaprysu tajnych służb inwigiluje się i eliminuje z procedur przetargowych i prywatyzacyjnych dowolny podmiot, dowolną osobę w trybie tajnym, bez możliwości weryfikacji lub odwołania. Bo i od czego się tu odwoływać – każdy może przecież być podejrzany, że będzie w przyszłości działać na szkodę Skarbu Państwa.
Jaskrawym przejawem arogancji władzy było zmuszenie setek przedsiębiorców do wystawania po nocach, tworzenia komitetów kolejkowych przy ubieganiu się o dofinansowanie ze strony Unii Europejskiej na rozkręcenie e-biznesu, w ramach programów zarządzanych przez monopolistyczną agencję rządową, której urzędnikom nie przyszedł do głowy inny system kryteriów udzielania wsparcia niż kolejność składanych osobiście zgłoszeń (na e-biznes!).
Opisane powyżej działania stanowią dowód rozszerzającej się przepaści pomiędzy realną gospodarką i deklaracjami premiera o budowaniu wzajemnego zaufania a faktycznymi działaniami rządzącej koalicji.
Możliwe, że obecną zapaść można by przeczekać i liczyć na to, że po sezonie wyborczym stosunek polityków do przedsiębiorców stanie się bardziej racjonalny, mniej obciążony polityczną retoryką. Jednak oznaczałoby to co najmniej rok kontynuacji klimatu anty-biznesowego, zmniejszającego szanse na szybkie wyjście Polski z kryzysu gospodarczego, niezawinionego przecież przez polskich przedsiębiorców.
Zatem już dziś konieczne jest wznowienie dialogu z szeroką reprezentacją środowisk gospodarczych nt. zasad współpracy i partnerstwa tak, aby ponownie ożywić wzajemne zaufanie i zmobilizować cały potencjał administracyjny i gospodarczy państwa dla sprostania bieżącym i długookresowym wyzwaniom, jakim w obecnej atmosferze ani rząd, ani biznes oddzielnie nie będą w stanie sobie poradzić.
Business Centre Club