Wydawałoby się, że uczciwość to oczywista rzecz w biznesie, a jednak tak jak Pani przyznaje może stać się znakiem rozpoznawczym firmy.
Proszę mi wierzyć, że w naszej mentalności i realiach, droga na której klient zdobędzie zaufanie do firmy jest bardzo długa. Dlatego wcale nie jest to takie oczywiste.
Dla przykładu w Niemczech mnóstwo interesów robi się na słowo. I my już nauczyliśmy wielu naszych odbiorców takiego samego postępowania, tego że nam można spokojnie zaufać i nie obawiać się o losy wzajemnej współpracy.
Ilu klientów ma w tej chwili firma Master Colors?
Jeszcze niedawno było to 800 klientów, w tej chwili liczba jest nieco mniejsza i wynosi 600.
To efekt kryzysu czy zdecydowały inne czynniki?
Powiedziałabym, że niektóre firmy znalazły po prostu innych dostawców. My jesteśmy bowiem drogą firmą. Niemniej jednak mentalność zaczyna się zmieniać i również nasi krajowi odbiorcy dostrzegają zasadę, że warto kupować droższe, ale i lepsze produkty, bo będzie z nich można dłużej korzystać. My nie konkurujemy ceną, ale jakością. Trzeba też sobie jasno powiedzieć, że w naszej branży jest rzeczą całkowicie niemożliwą kupić cokolwiek dobrego za niewielkie pieniądze. Jakość po prostu kosztuje.
Wszyscy mówią o kryzysie. Widać kryzys z perspektywy Pani firmy?
Szczerze mówiąc to nie widać.
To znaczy, że jesteśmy w dobrej sytuacji?
Aktualnie jesteśmy w bardzo dobrym położeniu, kryzys w Polsce praktycznie się nie zaczął. Niemcy są już nim bardzo dotknięci, ale nie my. Oczywiście sytuacja może się zmienić. Klienci, z którymi mamy do czynienia, nie finalizują takich zakupów jak choćby rok temu. Nie dlatego jednak, że nie mają pieniędzy, ale dlatego, że czekają, obserwują rynek.
Nie zapominajmy jednak, że mamy bardzo dużo unijnych pieniędzy, które trzeba wykorzystać. Polska jest z tego powodu bardzo interesująca dla zachodnich rynków. Unijne fundusze, jakie mamy do dyspozycji, pozwalają na prowadzenie inwestycji w kraju. Dlatego nie odczuwamy w Polsce kryzysu.
Gdyby jednak Master Colors powstał rok lub dwa lata temu, to z pewnością obecna sytuacja dałaby mu się we znaki. Ale ponieważ jesteśmy na rynku już kilka lat, to staliśmy się znani. I tym samym firmy mające unijne pieniądze na inwestycje zwracają się z kupnem do nas.
Jak Pani porówna tegoroczny Plastpol z ubiegłorocznymi edycjami?
Jest zdecydowanie skromniej. To widać na pierwszy rzut oka.
A jest w Polsce miejsce na trzy imprezy targowe dla sektora tworzyw sztucznych? Bo przecież oprócz Plastpolu są jeszcze targi w Sosnowcu i Poznaniu, w których Master Colors w lutym uczestniczył.
Nie ma absolutnie miejsca na tyle wystaw. W przyszłości musi zostać jedna. Nie dlatego, że finansowo nie można sobie na to pozwolić, ale po prostu brakuje sił na obsługę trzech targów. Dla sprzedawców pogodzenie tylu imprez to zdecydowanie za dużo.
Do Plastpolu nasze przygotowania trwały cztery miesiące. A to oznacza, że umyka wiele innych terminów. Jeśli w przyszłości poznańska Epla dojdzie do takiej potęgi jak Plastpol, no a przecież ma pewnie takie plany, to nie starczy wystawcom czasu na bycie na jednych i drugich targach. I nie chodzi mi o pieniądze, bo te zawsze mogą się znaleźć, to nie jest problem jeśli idzie o targi. Problem dotyczy zwyczajnie czasu, który trzeba zainwestować w pokazanie się na wystawie.
Jaka przyszłość rysuje się przed Master Colors?
Nie trzymamy się kurczowo jednego produktu. Najważniejszy jest klient. Jeśli rynek za sprawą klienta rozwinie się w jakimś kierunku, to się dostosujemy. Od dwóch lat jesteśmy mocno skupieni na recyklingu. Wiele wskazuje na to, że w przyszłości będzie to kierunek odgrywający jeszcze większą role niż w tej chwili.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmowa z Jolantą Frankiewicz, dyrektor firmy Master Colors
- Strony:
- 1
- 2