Business Centre Club krytycznie odnosi się do planów Komisji Europejskiej, która chciałaby wprowadzenia tzw. podatku węglowego. Zdaniem BCC obniży to konkurencyjność europejskich gospodarek.
Sprawa dotyczy propozycji Komisji Europejskiej odnośnie zmiany dyrektywy z 2003 r. o opodatkowaniu energii. Zakłada ona przejście z systemu opodatkowania opartego wyłącznie na ilości skonsumowanej energii na rzecz systemu uzależnionego również od wydajności paliw. Innymi słowy poza emisją CO2, podatek od energii miałby być uzależniony od zawartości energii w produkcie. W praktyce oznacza to wprowadzenie tzw. podatku węglowego, uzależnionego od emisji CO2 oraz tzw. podatku kalorycznego – opartego o wartość kaloryczną, czyli opałową paliw, aby konsument faktycznie płacił proporcjonalnie za zanieczyszczenia, które powoduje. W efekcie może oznaczać to zwiększenie podatku na diesla, który ma więcej gigadżuli w litrze niż benzyna, a także emituje więcej CO2. Takie rozwiązanie zaniepokoiło koncerny motoryzacyjne, zwłaszcza niemieckie, produkujące silniki diesla, obawiając się, że w związku ze zmianami podatkowymi popyt na ich produkty mógłby się obniżyć.
Zdaniem członka Monitorującego Komitetu BCC Janusza Steinhoffa, byłego ministra gospodarki, stanowisko Komisji Europejskiej wpływa niekorzystnie na konkurencyjność gospodarek europejskich.
– Problemy związane z nadmierną emisją CO2 są problemami globalnymi, dlatego jej ograniczenie w obrębie Unii Europejskiej nie będzie efektywne. Komisja Europejska nie powinna przy tym zapominać o konsekwencjach w postaci wyższych kosztów transportu w związku ze wzrostem cen oleju opałowego. Spowoduje to znaczny spadek konkurencyjności gospodarek europejskich na tle innych państw.
Proponowane zmiany podatkowe wymagają jednomyślności 27 państw Unii Europejskiej. Jest to już drugie podejście Brukseli do wprowadzenia w całej UE minimalnej stawki podatku od emisji CO2, tzw. podatku węglowego w sektorach nieobjętych unijnym systemem handlu emisjami (ETS) – na poprzednią propozycję nie zgodziła się Wielka Brytania. Tym razem KE liczy, że cel uda się osiągnąć dzięki 12-letniemu okresowi przejściowemu. Pozwoliłoby to krajom wspólnoty zacząć stosować podatek odzwierciedlający kaloryczność paliw w sektorach transportu i ciepłownictwa dopiero od 2023 r.
Natomiast Polska i osiem innych krajów UE mają możliwość skorzystania z okresu przejściowego (do 2020 r.) w stosowaniu samego podatku węglowego.
Komentarz:
Stanowisko zaprezentowane przez BCC oraz wszystkich innych, którzy będą wypowiadać się w podobnym tonie jest logiczne. Niestety przypomina próbę oswojenia dzikiego zwierza w sytuacji, gdy wcześniej kto inny tego zwierza wypuścił już z klatki.
To nie podatek węglowy jest zagrożeniem dla konkurencyjności gospodarczej, ale sama idea ograniczania emisji CO2, bez którego jak od ponad stu lat wiadomo, życie na naszej planecie byłoby niemożliwe. Nałożenie nowego podatku jest tylko prostą konsekwencją pomysłu, że to człowiek wpływa na klimat, więc trzeba robić wszystko, by wpływał jak najmniej.
Ilość dwutlenku węgla przedostającego się do atmosfery w wyniku działalności ludzkiej sięga ok. 3 proc. Już zatem samo to pokazuje faktyczny wpływ ludzkiej działalności na tzw. globalne ocieplenie, zwane od niedawna zmianami klimatycznymi, po tym jak się okazało, że wiele regionów świata zamiast się ocieplać, to się ozimnia.
Ale gdyby nawet, co jest stwierdzeniem hipotetycznym, było inaczej i człowiek emitował nie 3 proc. CO2, ale kilka razy więcej i gaz ten był szkodliwy, to sama UE odpowiada za całkowitą światową emisję dwutlenku węgla w ilości ok. 17 – 18 proc.
Co da zakrojona na wielką skalę kampania redukowania CO2 w sytuacji, gdy UE jest jego znikomym emitentem? Można odpowiedzieć sobie samemu.
Mniej niż jedna piąta z trzech procent to ilość śladowa. Śladowe jednak nie są pieniądze, które trzeba wpompowywać w walkę z fantomem światowej i unijnej lewicy.
I o pieniądze tu właśnie chodzi. Nie jest wielkim odkryciem stwierdzenie, że na walce z globalnym ociepleniem większość straci – wzrastają ceny energii, rosną koszty dostosowywania się do wymagań. Niektórzy jednak zarobią.
Bogate zachodnie koncerny np. w sektorze chemicznym w ostatnim półwieczu emitowały do atmosfery tyle dwutlenku węgla ile tylko chciały. Dzisiaj mają wystarczające środki, aby przenieść swoje zakłady emitujące CO2 np. do Chin, gdzie limitów nie ma, bo tam pomysły poprawiania klimatu jeszcze nie dotarły. Ale już np. polskie firmy, a także ich odpowiedniczki z krajów tzw. nowej Europy, fabryk do Chin nie przeniosą, bo ich na to nie stać.
Będą musiały za to na europejskim rynku rywalizować ze spryciarzami, którzy wymuszają decyzjami prawnymi i politycznymi stosowanie tzw. czystych technologii produkcji. Albo padną, albo będą zmuszone poczynić takie inwestycje, że na dziesięciolecia nie odbudują konkurencyjności. Rozwijających się gospodarek na takie eksperymenty po prostu nie stać. Bogate od dawna się do nich przygotowywały i wprowadzą je, nie rezygnując przy tym z dotychczasowych wysokoemisyjnych technologii ulokowanych poza Europą.
Jak widać zatem, nie na jakimkolwiek ratowanie klimatu trzeba się skupiać, ale na próbie paskudnego zarżnięcia konkurencji. Zmiany klimatu są rzeczą naturalną i trwającą od powstania życia na Ziemi. Podatek węglowy to zaledwie jedno z narzędzi służących ekonomicznej nierównowadze. Jeśli przepadnie, to natychmiast może być wymyślone inne.