Wynalazek na miarę internetu
Spore nadzieje w neurotechnologii pokłada również DARPA. Amerykańska agencja zaawansowanych projektów badawczych w obszarze obronności, odpowiedzialna m.in. za powstanie internetu, wystartowała niedawno z nowym programem "Next-Generation Nonsurgical Neurotechnology", w skrócie N3. Ma on na celu opracowanie nieinwazyjnych metod komunikacji pomiędzy człowiekiem a komputerem.- Poprosiliśmy multidyscyplinarne zespoły badawcze, aby wynalazły sposób prowadzenia precyzyjnej interakcji z bardzo małymi obszarami mózgu, bez poświęcania rozdzielczości sygnału lub wprowadzenia niedopuszczalnego opóźnienia w systemie - powiedział dr Al Emondi, kierownik projektu.
Tym razem DARPA angażuje swoje zasoby w obiecujący projekt ze sporym opóźnieniem i mimo pokaźnych funduszy trudno jej będzie wyjść na prowadzenie w tym technologicznym wyścigu. Już dziś uczestniczy w nim cała rzesza podmiotów, a wartość globalnego rynku neurotechnologii szacuje się na 8.4 miliarda dolarów. Neurotech Reports, firma konsultingowa specjalizująca się w tym wąskim obszarze, prognozuje, że już w 2022 r. jego wartość wzrośnie do 13.3 miliardów dolarów. O zakrawających o sci-fi projektach z mózgiem w roli głównej słychać również w Dolinie Krzemowej. Kernel, głośny startup założony przez Bryana Johnsona, także eksperymentuje z technologią neural lace. Jego koncepcja zakłada wzmocnienie ludzkich zdolności poznawczych poprzez implanty, które trwale połączą nas z wirtualnym światem.
Kto pierwszy, ten lepszy?
Coraz większe inwestycje w rozwój neurotechnologii nieuchronnie przybliżają nas do przełomu, a każdy niewielki postęp wzmagać będzie zainteresowanie biznesu, który na myśl o możliwościach, jakie daje połączenie ludzkiego mózgu z komputerem, już zaciera ręce. Sęk w tym, że adaptacja nowych technologii w jej początkowym stadium udaje się niewielu. Gros ambitnych projektów kończy się fiaskiem z powodu niskiej użyteczności, słabego UX (z ang.: doświadczenie użytkownika) lub całkowitego odrealnienia. Zdaniem Irka Piętowskiego, trenera i konsultanta innowacji w firmie doradczo-szkoleniowej DT Makers, zbyt często wpadamy w pułapkę inwestycji motywowanych hypem, podczas gdy żadna technologia nie istnieje dla samej siebie i nie przyjmie się, jeśli nie odpowiada na realne potrzeby użytkownika.- W wielu firmach pokutuje myślenie, że bycie pierwszym we wdrożeniu nowinki technologicznej pozwoli uzyskać przewagę nad konkurencją. Spotkałem się z nim, realizując projekty zarówno w firmach sektora MŚP, jak i w międzynarodowych korporacjach. Takie nastawienie zazwyczaj prowadzi na manowce. Naszym punktem wyjściowym powinno być pogłębione badanie, które pozwoli namierzyć istotę problemu. Może się okazać, że nowa technologia jest za mało rozwinięta, by skutecznie go rozwiązać. Wtedy warto poczekać, aż dojrzeje, i poszukać innego sposobu. Często okazuje się, że uwalniając w sobie pokłady kreatywności, wspólnie znajdujemy zaskakujące rozwiązania, lepsze i tańsze w implementacji. Design Thinking jest tu niezastąpiony - zaznacza Irek Piętowski.
Wspomniana przez niego metoda używana jest do tworzenia i wdrażania innowacji w oparciu o głębokie zrozumienie potrzeb użytkownika. Z Design Thinking korzystają takie marki jak IBM, SAP, Netflix, Accenture czy BMW.
Nie ulega wątpliwości, że integracja człowieka z komputerem otworzy nowy rozdział w dziejach ludzkości. Korzyści z niej płynących może być tyle, co neuronów między uszami. Opracowanie aplikacji, które je urzeczywistnią, to arcytrudne zadanie, a zarówno Elon Musk, jak i Bryan Johnson będą musieli w końcu stawić mu czoła – dosłownie i w przenośni. Póki co ich wizje to pieśń przyszłości – przyjemna dla ucha i surrealistyczna dla rozumu. Kto wie, może za 100 lat z podobną admiracją będzie się pisać o życiu z umysłem odłączonym od sieci? Jeśli nie przekonamy się o tym na własnej skórze, to może zrobią to nasze cyfrowe awatary.
Marcel Płoszczyński