Plastpol 2012 - komentarz

Plastpol 2012 - komentarz W Kielcach skończyły się targi Plastpol 2012. Trwały cztery dni, zgromadziły ponad 700 firm z 32 krajów.

Niekiedy tak bywa, że bardzo ciekawe informacje z tak dużego wydarzenia jak Plastpol wpadają do głowy poprzez niewinne podsłuchanie prowadzonych na poły publicznie rozmów. Tak było i tym razem. Przytoczmy więc te podsłuchania.

Pierwszy przykład to osoba wchodząca na salę, gdzie za chwilę miała się rozpocząć konferencja PlasticsEurope poświęcona m.in. rynkowi tworzyw sztucznych w Polsce. Nieznajomy rzekł do swego towarzysza, że „niczego tu nie sprzedadzą, więc skoro już zebrani tylko gadają, to nie ma sensu zostawać”. I zniechęceni wyszli. Drugi przykład: ktoś stwierdził, że Plastpol jest dla niego niczym „niedzielna msza w kościele, której nie może opuścić”.

Te dwie przypadkowe wypowiedzi, to dobre punkty do podsumowania tegorocznych targów w Kielcach. Z jednej strony bowiem pojawiły się na nim głosy uczestników, że targowanie nie ma sensu, bo nic się nie sprzedaje. W konsekwencji są to zatem wyrzucone w błoto pieniądze i marnotrawstwo czasu. Drugi cytat stał w opozycji do pierwszego i mówił, że może i niczego się nie sprzedaje, ale bycie na Plastpolu to zawodowy obowiązek i konieczny element branżowego istnienia.

Plastpol 2012


Nie takie małe grono wystawców nie potrafi pogodzić się z faktem, że sprzedaż i targi, to obecnie dwie różne rzeczy. I albo nie przyjeżdżają na wystawę w ogóle - pobieżna lista tegorocznych nieobecnych na samą choćby tylko literę B, to m.in. Brenntag, Biesterfeld, Bayer, BASF – albo też są w jej trakcie znudzonymi malkontentami, jak miało to miejsce w przypadku wielu, głównie małych firm.

Obecni i dobrze oceniający wydarzenie, to w większości ci, którzy od samego początku swego pobytu w Kielcach deklarowali, że nie przybyli w celu handlowania, a budowania dobrego wizerunku, mającego profitami zaprocentować w przyszłości. Z reguły były to duże firmy. Te maszynowe pokazywały nawet wtryskarki, będące tzw. modelami wystawowymi, jeżdżącymi na targi w Niemczech, Chinach, Włoszech, czy gdziekolwiek indziej na świecie i nie trafiającymi do sprzedaży. Wśród takich wystawców świadomość oczekiwań i realizacja celów były na koniec imprezy najczęściej zbieżne.

W małych firmach już tak często nie było. Być może to wynik rynkowej presji, w której mały chce sprzedać, by przeżyć, a średni lub duży może poczekać. Tak czy owak należy jednak pogodzić się z rzeczywistością i zaakceptować targi takimi jakie są. I albo się na nie przyjedzie z pełną wiedzą o niesprzedaniu czegokolwiek, albo się nie przyjedzie w sytuacji braku pomysłu na inną swoją ekspozycyjną aktywność.

Gdy takie rozeznanie się poweźmie, to wówczas zarządzający firmą narzędziową – to przykład już nie podsłuchania a osobistej rozmowy - nie będą musieli skarżyć się, że „pamiętają, jak 12 lat temu szło wszystko co pokazali, a teraz nie idzie nic, więc ceny ustalane przez organizatorów kompletnie nie odpowiadają korzyściom odnoszonym przez wystawców”.

Czytaj więcej:
Analiza 418
Targi 1319