- Jest pani prezesem Bydgoskiego Klastra Przemysłowego, członkinią Rady Uczelni Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, a na co dzień właścicielką firmy produkującej sprzęt medyczny. Jak wyglądały początki pani kariery zawodowej i czy dzisiaj jest coś, z czego może być pani naprawdę dumna?
- Swoją karierę zawodową zaczynałam w 1995 r. w firmie ojca, której obecnie jestem właścicielką. Już pracując, podjęłam studia na Wydziale Chemii i Inżynierii Chemicznej, kończąc kierunek ''Przetwórstwo tworzyw sztucznych''. W firmie przetwarzamy głównie polichlorek winylu, więc prace dyplomową i magisterską pisałam na temat tego tworzywa i sądzę, że dość dobrze orientuję się w jego właściwościach.
Od początku zajmowałam się w firmie systemem jakości i dokumentacją z tym związaną, więc i w tym zakresie mam spore doświadczenie. Chyba największym sukcesem jest to, że nadal utrzymujemy się na rynku, pomimo, że to bardzo trudna branża i nadal całą produkcję mamy na miejscu, niczego nie importujemy z Azji.
Do Klastra przystąpiliśmy na samym starcie jego działalności; dość szybko trafiłam do zarządu, a od 2010 r. pełnię funkcję prezesa zarządu i jest to praca społeczna. Od początku za podstawowy cel uważałam działanie wyłącznie na rzecz zrzeszonych przedsiębiorców i takie postępowanie nie tylko przynosi wymierne efekty, ale też jest dostrzegane przez instytucje i inne klastry. Jesteśmy zapraszani do współpracy przez organizacje z całej Europy. Mogę powiedzieć, że jesteśmy jednym z najlepszych klastrów w Polsce i nie będzie w tym żadnej przesady.
- W wywiadzie udzielonym w 2017 r. dla ''Expressu Bydgoskiego'' wspominała pani, że kobiety w przemyśle nie zawsze bywały traktowane tak samo poważnie, jak ich koledzy. Czy od tego czasu coś się w tej kwestii zmieniło, zwłaszcza w odniesieniu do sposobu postrzegania kobiet zatrudnionych w branży przetwórczej?
- Jako prezes, czy prezeska BKP nie spotykam się z ignorancją. W firmie też coraz mniej. Zdarza się, że handlowiec z typowo technicznym asortymentem wchodząc do biura mnie ignoruje, rozglądając się za mężczyzną, z którym mógłby poważnie porozmawiać. Kiedyś mnie to trochę denerwowało, dziś raczej bawi. Jeśli ktoś chce mi coś sprzedać, to niestety nie ma wyjścia… Prawda jest taka, że kobiet jest w branży niewiele, ale to się powoli zmienia. Niestety ciągle zdarza się że dziewczyny, które kończą kierunki techniczne, skarżą się na wykładowców na uczelniach, że nie traktują ich poważnie; ale to są obecnie pojedyncze przypadki. Czasem dziewczyny chcą udowodnić, że dadzą radę i kończą studia z lepszymi wynikami niż chłopcy. Jest wiele kobiet na wysokich stanowiskach, w przeróżnych branżach, które radzą sobie doskonale – zresztą wystarczy poczytać wywiady w ''Plast Echo''.
Mam wrażenie, że pokutuje pewien stereotyp i idące za nim wychowanie. Dziewczęta przekonuje się, że nie muszą się znać na technice, nie muszą nic same załatwiać, bo zawsze znajdzie się mężczyzna, który zrobi wszystko za nie, a one muszą się nauczyć dbać o porządek, gotować i skupić się na wychowywaniu dzieci. Studia powinny skończyć, żeby znaleźć dobrego i mądrego męża. Dziewczynkom kupujemy lalki, chłopcom koparki. Nikt nie sprawdza na tym etapie predyspozycji i często się je zaprzepaszcza.
W efekcie sporo kobiet rzeczywiście nie ma pojęcia o technice. Pracują w zawodach typowo odtwórczych, albo w tak zwanych umiejętnościach miękkich. A przecież każdy ma prawo robić w życiu to, co mu sprawia przyjemność. Wszystkiego można się nauczyć, a przynajmniej trzeba próbować. Praca powinna być inspiracją i dawać nam satysfakcję. Wydaje mi się, że w każdym obszarze najlepiej funkcjonują zespoły mieszane. Nasze mózgi funkcjonują mimo wszystko trochę różnie, więc jeśli nauczymy się te różnice szanować i wykorzystywać, wszyscy na tym zyskamy.
Rozmawiała: Agata Mojcner